niedziela, 10 stycznia 2016

Oziębłość, niewierność, grzech

„Człowiek żywy, gdy się choć lekko ukłuje szpilką albo cierniem, czyż nie odczuwa bólu z tego ukłucia lub zadraśnięcia, choćby ono było lekkie? Czy to więc nie będzie znakiem pewnym dla duszy, że nie jest umarła, (…) gdy żywo czuje każde, choćby najmniejsze sprzeniewierzenie się temu, (…) co jest obowiązkiem naszym?”

św. Teresa od Jezusa

Każdy, kto na poważnie podejmuje życie modlitwy, prędzej czy później natknie się na trudności takie jak pokusy, oschłości, czy roztargnienie. Choć uprzykrzają one naszą rozmowę z Bogiem, nie są w stanie w żaden sposób poważnie nam zaszkodzić. Co więcej, jeśli mężnie stawiamy im czoła, „każda, (...), obróci się na większe zawstydzenie kusicielowi, a nam na większy pożytek” (D 41,1). W zasadzie  jedyne, co może nas od Boga oddzielić, to my sami. Początki zwykle są niewinne, ale jeśli je zbagatelizujemy, dużo łatwiej wpaść nam później w o wiele poważniejsze wykroczenia. Najczęściej zaczyna się od oziębłości, po niej przychodzi niewierność – w sprawach drobnych i, stopniowo, coraz większych, a kończy się na grzechu – aż do grzechu ciężkiego, duchowej śmierci. Prześledźmy krótko tę drogę, byśmy potrafili rozpoznać jej etapy – i zawrócić, póki jest na to czas.

Oziębłość jest „zwlekaniem lub niedbałością w odwzajemnieniu się za miłość Bożą” (KKK 2094). Wyraża się w drobnych, często trudnych do wychwycenia przejawach: poddawanie się rutynie i bylejakości w modlitwie i wykonywaniu codziennych obowiązków, powierzchownej relacji z Bogiem, wchodzeniu w okazje do grzechów – nawet gdy do samych grzechów nie dochodzi. To wszystko osłabia naszą miłość i odbiera nam siły do wzrastania – a w życiu duchowym kto nie idzie do przodu, ten się cofa.

Oziębłość najczęściej prowadzi do niewierności. Najwięcej grzeszymy tu zaniedbaniem – modlitwy, obowiązków, dobrych uczynków... Choć najczęściej chodzi o drobne rzeczy, nie można ich bagatelizować. Jak stwierdza św. Jan od Krzyża, „nałogi dobrowolnych niedoskonałości, których się nie zwycięża, (…) nie tylko że nie pozwalają dojść do zjednoczenia z Bogiem, ale w ogóle do doskonałości” (SŚM 121). Bagatelizując „drobiazgi” nawet nie dostrzegamy, kiedy zaczynamy wpadać w coraz to większe grzechy. Nawet grzech lekki „osłabia miłość” i „utrudnia postęp duszy”. Gdy zaś popełniany jest świadomie i bez skruchy, „usposabia nas stopniowo do popełnienia grzechu śmiertelnego” (por. KKK 1863). Grzech ciężki to śmierć duszy – odłączenie od Boga, jedynego Dawcy życia. Św. Teresa duszę w stanie grzechu śmiertelnego porównuje do drzewa, które zapuściło korzenie „w bagnisku wody brudnej i cuchnącej” (T I 2,2). Dlatego pisze do sióstr: „Starajcie się wyrobić w sobie tak mocne i niezachwiane postanowienie, by nigdy nie obrazić Pana, iż byście wolały raczej tysiąc razy życie utracić (…), niż popełnić jeden grzech śmiertelny!” (D 41,3). Odnosi się to także do nas. Czuwajmy więc, żeby nie przeoczyć pierwszych symptomów duchowej choroby, która nieleczona może okazać się śmiertelną.

Marcin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz