Pewnego dnia po Komunii uczułam najwyraźniej Pana przy mnie stojącego; począł mię pocieszać słowy najczulszej miłości. Między innymi, powiedział mi: Oto Mię masz, córko; jestem przy tobie. Ja sam; pokaż ręce twoje. I uczułam, że bierze je w ręce swoje i do boku swego przykłada, po czym rzekł: Zobacz rany moje; nie jesteś beze Mnie; krótkość życia tego przemija.
(Św. Teresa od Jezusa, Sprawozdania duchowe 15,6)
Bóg jest w każdym naszym zranieniu, w każdej naszej ranie. Nie jesteśmy w
tym sami. Tylko jak Go dostrzec? Po prostu trzeba nam nieustannie Go
przyzywać, tak jak potrafimy. Bo w cierpieniu bywa niebezpieczeństwo
zamknięcia się w sobie, w swoim bólu. Rozumiem, że nie każdemu jest
warto mówić o swoich zranieniach, bo zamiast otrzymać pocieszenie,
możemy ponownie otrzymać kolejną lawinę bólu. Ale Jezus jest Tym, który
nas nie zrani. Po czym to poznać? Po tym, że pomimo zranień, bólu
potrafimy czynić dobro, nawet tym ludziom, którzy nam zaszkodzili. Oczywiście,
trzeba w tym dużej roztropności, bo nie każdy potrafi przyjmować dobro.
Niekiedy na dobro reaguje się złością. Ale właśnie ową roztropność i moc
wychodzenia z własnych kręgów zranień, daje Bóg. Dlatego wzywajmy Go
jak potrafimy, przy każdym przykrym wydarzeniu.
Sabinka, 26 lat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz