„Miara
zdolności naszej do noszenia krzyża, wielkiego czy małego, jest miarą miłości
naszej. (…) Oczy skierujcie na Ukrzyżowanego i wszystko stanie się dla was
łatwym. (…) Pochwyćcie krzyż z miłością”.
św. Teresa od Jezusa
To
było kilka lat temu. Wracając zimowym wieczorem z pracy zgubiłem maleńki
krzyżyk. Bezcenny dla mnie. Towarzyszył mi niemal we wszystkich najważniejszych
życiowych chwilach. Teraz zsunął się po prostu z szyi i utonął gdzieś w śniegu po
drodze. Nie wiedziałem kiedy, nie wiedziałem gdzie. Przeczesałem więc każdy
kawałek niespełna dwukilometrowego odcinka drogi, który dzielił mnie od siedziby
firmy do domu. Szukałem, gotów nawet zjeść cały ten śnieg, jeśli to tylko
pomogłoby mi w znalezieniu utraconego krzyżyka. Byłem skrajnie zdeterminowany,
by go odnaleźć. I odnalazłem. Obcałowywałem go potem z radości przez dobre pół
godziny. Szczęśliwy, bo znalazłem krzyż.
Wielkopostny
czas sprzyja wpatrywaniu się w krzyż. Sprzyja mówieniu o nim. Wszędzie wokół
tyle pięknych słów o krzyżu. Tyle wzniosłych myśli. Istnieje jednak krzyż
ważniejszy od tego, który jest znakiem, symbolem, czy choćby najcenniejszym nawet
sakramentalium. I wcale nie trzeba go szukać. Przychodzi z nim bowiem sam
Chrystus i swym spojrzeniem Miłości pyta, czy nie zechciałbym ponieść go choć
przez krótką chwilę. I niestety nie zawsze stać mnie wtedy na podobną radość z
odnalezienia krzyża, jak tamta sprzed lat w zimowej scenerii.
Nieistotne jest konkretne imię tego krzyża. Może nim być opuszczenie
osób najbardziej ukochanych, by znaleźć coś jeszcze większego. Może nim być bezlitosny
ból zęba, z powodu którego miałoby się ochotę warczeć na każdego, kto ośmieli
się do nas zbliżyć. Może nim być również odejście ze wspólnoty kogoś, kogo
pokochało się jak młodszego, adoptowanego duchowo brata. Najważniejsze jednak,
że to sam Chrystus przynosi ten krzyż. Bo krzyż to coś dalece więcej niż tylko znak
czy sakramentalium. To żywa rzeczywistość i prawdziwy weryfikator naszej
miłości. Dlatego lubię każdego dnia, choć przez kilka minut uklęknąć w naszym
lubelskim, karmelitańskim kościółku, pod siedemnastowieczną, słynącą łaskami,
przepiękną figurą Chrystusa Ukrzyżowanego, by tam wpatrując się w Niego, w
milczeniu uczyć się podejmować własny krzyż z miłością. I starać się żyć
prawdą, że to właśnie na krzyżu najłatwiej odnaleźć Jezusa, o czym wiele mógłby
nam opowiedzieć choćby ewangeliczny Dobry Łotr.
Radek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz