Ulice Krakowa - teraz pełne, tysiące zabieganych ludzi, co chwilę ktoś
pyta o jałmużnę, o jakiś grosik, o trochę pieniędzy; stoi na dworcu, na
ulicy, przed kościołem; starsi, młodsi, kobiety z dziećmi.
A tłum zabiegany jak co dzień, każdy ma swoje sprawy, jest zagoniony, nie
ma teraz czasu myśleć o innych, nie ma czasu myśleć o biednych. Hm... czy
rzeczywiście biednych? Trzeba sobie jakoś wytłumaczyć swoją obojętność; bo
przecież człowiek nie ma czasu, a poza tym, czy oni naprawdę potrzebują pomocy?
Przychodzi mi na myśl przypowieść o dobrym Samarytaninie – on miał czas. Był
tak jak inni zabiegany, zagoniony, ale znalazł czas i pieniądze dla
drugiego człowieka, zauważył go. Ale śpieszę się przecież, na urodziny,
na spotkanie, jeszcze trzeba coś załatwić... chyba przypominam raczej
kogoś innego z tej przypowieści, ale przecież nie mam teraz czasu tego
wszystkiego roztrząsać.
A Jezus? Jezus patrzy, patrzy na serca, na każdego, przystaje... i dostrzega coś, czego my nie dostrzegamy - wdowę. Kogoś, kto nie daje mi spokoju, kto daje coś małego, coś na pierwszy rzut oka niezauważalnego, prawie nic... swoje nic. Bo przecież wszyscy wrzucali jakieś pieniądze - i faryzeusze, i saduceusze, i uczeni w Piśmie, i zwykli ludzie, i celnicy... businessmani, dyrektorzy, wykładowcy, studenci, robotnicy, matki z dziećmi, kapłani. Każdy coś tam przecież daje - niektórzy nawet więcej niż inni. Ale ta wdowa jakoś nie daje mi spokoju. Cóż ona takiego dała, że to zainteresowało, zatrzymało wzrok, serce samego Boga? Ta wdowa dała... WSZYSTKO. Po prostu wszystko, co miała najcenniejszego – ona dała samą siebie.
W ten sposób Jezus chce nam pokazać, co jest najważniejsze, czym jest prawdziwa jałmużna, na czym ona powinna polegać, gdzie mogę jej dokonać. Prawdziwa jałmużna to danie siebie i może jej dokonać każdy, w każdej sytuacji - bo zawsze możemy siebie dać - bez względu na to, kim się jest, bez względu na wykształcenie, zasób portfela, wiek, bez względu na cokolwiek. Jezus chce mnie zapytać o to, jaki jestem dla drugiego człowieka, gdzie wtedy jestem, gdzie jest moje serce. Czy tak naprawdę obchodzi mnie życie drugiego, jego troski, ból, problemy, zmagania, porażki, radości, sukcesy? Czy dostrzegam, zauważam tego drugiego obok siebie, jego prawdziwe oblicze? Ta prawdziwa jałmużna jest taka prosta i trudna zarazem. Bo to uśmiech na twarzy w szary, zwykły poranek, pomocna dłoń, rada, wysłuchanie kogoś, przytulenie, bycie z drugim. Ale jednocześnie to odkrycie siebie samego, empatia, otwarcie się, dyspozycyjność, obecność.
Takie proste, ale i trudne zarazem. Bo wtedy nie chodzi o rzucenie gdzieś kilku złotych i zapomnienie o tym człowieku. To dawanie siebie na co dzień, w tysiącach sytuacji, w tysiącach relacji – zaczynając od rodziny, szkoły, pracy... Ileż tych możliwości w dawaniu swojego „nic” na wzór ubogiej wdowy... w dawaniu swojego serca, w dawaniu siebie, w dawaniu wszystkiego.
A Jezus - On tego uczy, daje się cały, zawsze się dawał i nigdy nie przestaje - w tym białym okruszku chleba, w swoim Ciele, w Eucharystii. Bóg, który daje się cały, który ofiaruje siebie, bez reszty, bez zbędnych pytań, bez zabiegania, bez ociągania się, staje przed każdym z nas, staje przede mną i chce się spotkać, chce być, chce się dać cały. Ale czy potrafię przyjąć ten mały okruszek Chleba, przyjąć Go w całości, otworzyć się na dar, pozwolić sobie na bycie tym obdarowanym, przyznać, że to ja czegoś potrzebuję od drugiego, że ja też potrzebuję jałmużny, że to ja tak naprawdę jestem tym biednym, ubogim? Potrzebuję Jego, potrzebuję Boga, by móc dać to, co mam najcenniejszego - by dawać siebie - swoje nic, by się nie chować za tysiącami spraw, za zabieganiem, za... ileż tych wymówek. Dawać siebie, w prostocie i w całości, tak jak ON. Otwierać swe serce przed drugim, być - czyż nie takiej jałmużny Jezus chce nas nauczyć?
A Jezus? Jezus patrzy, patrzy na serca, na każdego, przystaje... i dostrzega coś, czego my nie dostrzegamy - wdowę. Kogoś, kto nie daje mi spokoju, kto daje coś małego, coś na pierwszy rzut oka niezauważalnego, prawie nic... swoje nic. Bo przecież wszyscy wrzucali jakieś pieniądze - i faryzeusze, i saduceusze, i uczeni w Piśmie, i zwykli ludzie, i celnicy... businessmani, dyrektorzy, wykładowcy, studenci, robotnicy, matki z dziećmi, kapłani. Każdy coś tam przecież daje - niektórzy nawet więcej niż inni. Ale ta wdowa jakoś nie daje mi spokoju. Cóż ona takiego dała, że to zainteresowało, zatrzymało wzrok, serce samego Boga? Ta wdowa dała... WSZYSTKO. Po prostu wszystko, co miała najcenniejszego – ona dała samą siebie.
W ten sposób Jezus chce nam pokazać, co jest najważniejsze, czym jest prawdziwa jałmużna, na czym ona powinna polegać, gdzie mogę jej dokonać. Prawdziwa jałmużna to danie siebie i może jej dokonać każdy, w każdej sytuacji - bo zawsze możemy siebie dać - bez względu na to, kim się jest, bez względu na wykształcenie, zasób portfela, wiek, bez względu na cokolwiek. Jezus chce mnie zapytać o to, jaki jestem dla drugiego człowieka, gdzie wtedy jestem, gdzie jest moje serce. Czy tak naprawdę obchodzi mnie życie drugiego, jego troski, ból, problemy, zmagania, porażki, radości, sukcesy? Czy dostrzegam, zauważam tego drugiego obok siebie, jego prawdziwe oblicze? Ta prawdziwa jałmużna jest taka prosta i trudna zarazem. Bo to uśmiech na twarzy w szary, zwykły poranek, pomocna dłoń, rada, wysłuchanie kogoś, przytulenie, bycie z drugim. Ale jednocześnie to odkrycie siebie samego, empatia, otwarcie się, dyspozycyjność, obecność.
Takie proste, ale i trudne zarazem. Bo wtedy nie chodzi o rzucenie gdzieś kilku złotych i zapomnienie o tym człowieku. To dawanie siebie na co dzień, w tysiącach sytuacji, w tysiącach relacji – zaczynając od rodziny, szkoły, pracy... Ileż tych możliwości w dawaniu swojego „nic” na wzór ubogiej wdowy... w dawaniu swojego serca, w dawaniu siebie, w dawaniu wszystkiego.
A Jezus - On tego uczy, daje się cały, zawsze się dawał i nigdy nie przestaje - w tym białym okruszku chleba, w swoim Ciele, w Eucharystii. Bóg, który daje się cały, który ofiaruje siebie, bez reszty, bez zbędnych pytań, bez zabiegania, bez ociągania się, staje przed każdym z nas, staje przede mną i chce się spotkać, chce być, chce się dać cały. Ale czy potrafię przyjąć ten mały okruszek Chleba, przyjąć Go w całości, otworzyć się na dar, pozwolić sobie na bycie tym obdarowanym, przyznać, że to ja czegoś potrzebuję od drugiego, że ja też potrzebuję jałmużny, że to ja tak naprawdę jestem tym biednym, ubogim? Potrzebuję Jego, potrzebuję Boga, by móc dać to, co mam najcenniejszego - by dawać siebie - swoje nic, by się nie chować za tysiącami spraw, za zabieganiem, za... ileż tych wymówek. Dawać siebie, w prostocie i w całości, tak jak ON. Otwierać swe serce przed drugim, być - czyż nie takiej jałmużny Jezus chce nas nauczyć?
o. Paweł Hańczak OCD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz